Aktualności
Jerzy Treutler. Pro memoria
15-12-2020
Jerzy Treutler. Pro memoria
Czas przeszły, dokonany. Zdarza się, że sięgamy po tę konstrukcję zdaniową ze szczególnym smutkiem, godząc się z nieodwracalnością zdarzeń i nieuchronnością losu. W dniu 11 grudnia 2020 roku odszedł Jerzy Treutler (1931), którego wystawę zakończyliśmy miesiąc wcześniej, w połowie listopada, bez możliwości przedłużenia z powodu pandemicznych ograniczeń. Kto widział, miał szczęście, a kto nie zdążył może poznać dzieło autora dzięki publikacji towarzyszącej wystawie. Sam artysta, ze względu na stan zdrowia nie mógł uczestniczyć w wernisażu, niemniej zaszczycił nas swoja obecnością tuż po, w samotności mierząc się z całokształtem, który bywa nazywany retrospektywą. W tym przypadku sam podmiot tworzący miał niewątpliwie szczęście (i chyba satysfakcję, jak mniemam), że dane mu było u kresu drogi ogarnąć jednym (ostatnim) spojrzeniem swoją twórczość.
O niej samej staraliśmy się powiedzieć wszystko, uwzględniając autoryzację i dyskretną współpracę autora wspierającego wysiłki kuratora Ewy Reeves, jednocześnie opiekunkę Archiwum Jerzego i Aliny Treutlerów. Mając dostęp do całej spuścizny artystycznej i możliwość bezpośredniej konsultacji mieliśmy pewność, że razem zmierzamy do osiągnięcia pełnego oglądu dzieła, które dokonywało się na przestrzeni ponad półwiecza. Był więc ten bilans dokonań w miarę pełny, proporcjonalny, uwzględniający wszystkie dziedziny aktywności z dziedziny grafiki użytkowej. Wydaje się – a świadczą o tym opinie i recenzje – że był dobrze wyważony i zarazem atrakcyjny dla widza. Estetycznie podany dzięki wysiłkom konserwatorów przywracających dziełom ich pierwotny wygląd, niekiedy nadwyrężonych upływem czasu. Słowem spełniliśmy chyba oczekiwania, a jednocześnie wypełniliśmy powinność muzeum rozumianą jako porządkowanie, systematyzowanie i dokumentowanie artefaktów składających się na ważny rozdział współczesnej kultury plastycznej.
Zarówno poprzez samą wystawę, jak i jej katalog przeświecała (ujawniała się jako dobry duch opiekuńczy) jego osobowość. Mimo zdrowotnego kryzysu, autor nadal był obecny na każdym etapie ich powstawania, czyli pozostawał w pracy i do dyspozycji. Miał świadomość, że tworzy się jego portret (wiadomo jakie wzbudza to niepokoje), ale obiektywnie nie było żadnej potrzeby jego uwiarygodnienia, idealizacji, czy uwznioślenia. Miał być z założenia – i chyba był – realistyczny, odpowiadający prawdzie, a przede wszystkim szczery, przemawiający bezpośrednio do publiczności poprzez dzieła, a nie ich interpretacje i kuratorskie dywagacje, które niekiedy zwodzą na manowce deformując wizerunek.
Taka bowiem była osobowość Pan Jerzego, na ile udało mi się ją rozpoznać na podstawie okazjonalnej korespondencji, bo spotkaliśmy się osobiście, o ile dobrze pamiętam, nie więcej niż trzy razy. Wiem, że był stałym bywalcem muzeum i z uwagą śledził nasze poczynania. Przywiązywał do tego dużą uwagę i był poniekąd rzecznikiem całego środowiska, by nie przeoczyć istotnych dokonań swoich kolegów i koleżanek, którym należy się miejsce w historii. I był to – trzeba przyznać - osąd uczciwy, wolny od jakiejkolwiek chęci rywalizacji, nie narzucający żadnego pozycjonowania, czy osobistych upodobań. Mierzył rzeczy swoją miarą i trzeba przyznać, że był w swoich ocenach sprawiedliwy. Tym bardziej mogliśmy ufać jego nienarzucającym się sugestiom i subtelnym podpowiedziom, bo wiadomo było, że chodziło mu o prawdziwą wersję historii, a nie jej rozchwiany, niekompletny obraz, niekiedy lekko zdeformowany. I miał do tego tytuł, bo był jej uczestnikiem i zarazem świadkiem, tak więc rola strażnika pamięci o swoim pokoleniu była jego moralnym obowiązkiem. Z tych zadań starał się wywiązać jako nieformalny konsultant, czym zaskarbił sobie także sympatię młodszych pokoleniowo grafików, dla których był nie tylko autorytetem i arbitrem, ale poniekąd starszym, doświadczonym kolegą „po fachu” i w tym rzemiośle mogącym się wykazać niekwestionowanymi osiągnięciami. Ich wartości nie da się przeoczyć, bo mają już tzw. „kultowy”, czy ikoniczny status, jak choćby znak firmowy Mody Polskiej. Legendarnej „jaskółki”. Któż mógł przewidzieć, że ten, który wówczas nadał jej kiedyś kształt, sam stanie się legendą.
Nosił w sobie wszystkie cechy dystynktywne, które przypisujemy starym mistrzom. I dobrze się prezentował w tym kostiumie, bynajmniej nie nadużywając swojej uprzywilejowanej pozycji. Robił wrażenie człowieka skromnego i powściągliwego w osobistej ekspresji (niejako wbrew albo na przekór obiegowym stereotypom o nieodłącznej egzaltacji będącej wyrazem nieokiełzanego ego) ale jednocześnie dystyngowanego, o wysokiej kulturze osobistej. Nie dane mi był być jego częstym słuchaczem ale nie mam wątpliwości, że był fascynującym gawędziarzem i miał wiele do powiedzenia, o czasach, których sam doświadczył, o ludziach których spotkał, o zawiłościach polskiego losu, które i jego nie ominęły. Namiastką tego są pewne fragmenty zawarte w listach. Można tylko wyrazić ubolewanie, że nie stały się zaczynem interesującego dziennika.
Jeżeli dobrze rozumiem intencje prof. Tadeusza Kotarbińskiego opisujące koncepcję człowieka/opiekuna spolegliwego zawartą w jego prakseologii, czyli teorii skutecznego działania, to wydaje mi się, że Jerzy Treutler (jako praktykujący grafik użytkowy ale i człowiek per se jednocześnie) spełniał wszystkie wyznaczone tam kryteria.
Jako artysta miał prawo wypowiadać swoim własnym głosem (i z tego niewątpliwie w pełni skorzystał); jako człowiek i reprezentant swojej generacji był ostatnim świadkiem epoki, w której przyszło mu żyć i tworzyć, a której złożoność i ambiwalentne oceny nadal domagać się będą takiego „czułego narratora”, w którego uczciwość trudno byłoby zwątpić. A takim właśnie był, wyprzedzając poniekąd jego definicję wyłożoną przez Olgę Tokarczuk.
Szkoda, że i tym razem się nie udało. Każde odejście jest bowiem przedwczesne i coś zawsze pozostaje niedopełnione, ale to nie znaczy, że wszystko trzeba zaczynać od przysłowiowego zera. Coś jednak już jest: coś już zostało powiedziane, coś było widziane, coś już ktoś zapamiętał a nawet potem zapisał. Czyli coś już się osadziło w pamięci współczesnych, są już jakieś przesłanki żeby potomni mogli dociekać prawdy.
Mariusz Knorowski
Kurator
Muzeum Plakatu w Wilanowie
Fotomontaż: Michalina Zawistowska (proj.), Grzegorz Pastuszak (fot.)